Wszedł bezszelestnie na taras,
rozglądając się jedynie czy nikt go nie obserwuje. W końcu nie
tylko on pragnie tej dziewczyny do tego stopnia, że aż boli.
Spała mocno zwinięta w kulkę, a jej
kruczoczarne loki swobodnie opadały na jej drobną twarz. I kto by
pomyślał, że w tym drobnym ciele kryje się tak wiele mocy i siły?
Delikatnie wziął ją w ramiona
pozwalając by jej głowa opadła na jego pierś. Przeszył go
dreszcz jednak z kamienną twarzą wszedł do domu i udał się
prosto do jej sypialni. Ułożył ją w łóżku i okrył
dokładnie kołdrą po czym złożył czuły pocałunek na jej czole.
- Widzimy się już za kilka godzin,
Camille. - wyszeptał, a dziewczyna automatycznie otworzyła oczy. On
zdążył poprawić swój garnitur i odejść zanim ona
zorientowała się co właśnie się stało. Przewróciła się
na drugi bok i znów zapadła w sen.
O godzinie 7:30 budzik zadał parszywy
ból mojej głowie, szlag by to trafił - dziś sobota.
Niechętnie zwlekłam się z łóżka i oddałam się porannej
rutynie. Dzisiejszego dnia postawiłam na jasnoniebieskie obcisłe
jeansy, białą bokserkę i czarną ramoneskę. Wszystko to
przełamałam krwistoczerwoną apaszką, a na nogi wcisnęłam białe
trampki. Zadbałam również o idealne wymalowanie rzęs i
kresek na górnej powiece, nie zabrakło również dużo
mocniejszego podkręcenia moich rozpuszczonych włosów.
Zadowolona z tego jak wyglądam zbiegłam na dół.
Stwierdziłam, że mam ochotę na malinowo – żurawinową herbatę,
więc udałam się do kuchni. Zastałam tam Lily pichcącą sobie
jajecznicę.
- Wow, wyglądasz co najmniej jakbyś
szła na randkę. Czyżby Nathan? - odwróciła głowę w moją
stronę i uniosła badawczo jedną brew.
- Nie, nie Nathan. - przełknęłam
ślinę wracając wspomnieniami do wczorajszego dnia. Może wieczorem
opowiem o wszystkim siostrze. - Idę dziś do hotelu, nie pamiętasz?
- odparłam wlewając wodę do czajnika. Postawiłam go na płycie
indukcyjnej.
- No tak. - Lily usiadła ze swoim
śniadaniem przy kuchennym blacie. Chwilę później dołączyłam
do niej z kubkiem swojej ulubionej herbaty. Zatonęłam w myślach.
- Pijesz ją tylko po tym jak się
pożywisz. - ton Lily brzmiał nieco oskarżycielsko jednak
postanowiłam to zignorować. Przecież nie muszę jej mówić
o każdym razie kiedy się pożywiam.
- Całkiem możliwe. - wzruszyłam
lekko ramionami i wzięłam duży łyk z kubka. Sparzyłam sobie
język. Proces gojenia jednak rozpoczął się w mgnieniu oka więc
ból zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Camille, nie zrozum mnie źle, ale
ostatnio strasznie dziwnie się zachowujesz. Jesteś strasznie
zakręcona, do tego dużo sypiasz, a przecież wampiry nie sypiają
dużo. Może by mnie to nie dziwiło, ale już trochę czasu minęło
od naszej przemiany i wiem jak jest z tobą, a jak jest ze mną... No
i co najważniejsze nie mówisz mi wszystkiego. - patrzyła na
mnie z troską. Zwróciłam uwagę na to, że zafarbowała
odrosty. Musiała to zrobić wieczorem.
- Nie wierzę, użyłaś słowa
„wampir” i „przemiana” w jednym zdaniu! Kim jesteś i co
zrobiłaś z moją siostrą?! - spytałam z rozbawieniem.
Automatycznie zostałam spiorunowana wzrokiem. - Camille proszę cię
bądź poważna i nie zmieniaj tematu!
- Ależ ja jestem w stu procentach
poważna. - nie odrywając wzroku od swojej siostry wypiłam całą
zawartość kubka.
- I widzisz jak zwykle nie można z
Tobą porozmawiać.
- Jak zwykle? - założyłam ręce na
biodrach. - Za każdym razem jak to ja próbuję z tobą
pogadać to Ty nie masz czasu, albo po prostu mnie olewasz. Tak jak
było wczoraj, były dziewczyny to ja już nie potrzebna, a to był
właśnie moment, w którym chciałam z Tobą pogadać o
wszystkim. Z naciskiem na WSZYSTKIM, Lily. - odwróciłam się
do niej plecami i ruszyłam do wyjścia.
- Camille! - siostra zerwała się za
mną.
- Och, daruj sobie. - powiedziałam
obojętnym tonem i już miałam wychodzić z domu gdy coś mi się
przypomniało. - A tak właściwie to jakim cudem dałaś radę w
nocy, bez obudzenia zataszczyć mnie do pokoju? Wystarczyło mnie
przecież ob...
- Co? - przerwała mi, na jej twarzy
malowało się zdziwienie. - Nigdzie cię nie zanosiłam, Camille.
Coś musiało ci się przywidzieć.
Spojrzałam na nią zdumiona.
- Dobra nieważne, zapomnij o tym. -
machnęłam dłonią. - Myślę, że wrócę wieczorem więc
jak będziesz chciała, wtedy możemy pogadać. - po tych słowach
wyszłam z domu. Coś tu jest bardzo nie tak i dowiem się co.
Wysiadłam z wozu i pewnym krokiem
ruszyłam w stronę hotelu Dowell. Przy samych drzwiach czekał na
mnie Will.
- Camille Rosemarie Violin, jak zwykle
piękna i punktualna. - zmierzył mnie wzrokiem. - No... Chociaż
zamieniłbym te trampki na szpilki. - w jego głosie wyczuwałam
rozbawienie.
Ogólnie sama obecność Willa
przyprawiała mnie o ciarki. Zupełnie zapomniałam jaki jest władczy
i szczerze twierdzę, że pochodzi z rodziny królewskiej. Ma
coś takiego w sobie...
- Mogę prosić? - spytał i podał mi
ramię w szarmancki sposób. Przewróciłam teatralnie
oczami i bez zbędnych sprzeciwów złapałam się go. - Trzeba
cię oprowadzić.
- Kiedy ja doskonale znam ten hotel.
- Znasz tylko tę część, którą
znają ludzie. - po tych słowach szczęka po prostu mi opadła.
Dlaczego wcześniej w ogóle nie pomyślałam o tym, że skoro
Will jest tutaj to mogą tu być też inne wampiry? Idiotka ze mnie.
Zeszliśmy na dół, początkowo
byłam pewna, że idziemy do piwnicy jednak moim oczom ukazał się
kolejny hol, dużo większy niż ten poprzedni. Główny
korytarz prowadził prosto do windy, co ciekawe winda nie jechała w
górę tylko... w dół. Ciekawe czy pan Dowell ma o tym
pojęcie? Przerażało mnie to, że odpowiedź nasunęła mi się od
razu. Ojciec Grace i Katie jest zamieszany w coś bardzo, ale to
bardzo złego. Nie mogłam się jednak teraz tym zamartwiać.
Zapamiętywałam dokładnie wszystko to
co Will mi pokazał, każde pomieszczenie gospodarcze, salę
konferencyjną, pokoje dla gości... Wreszcie nie wytrzymałam. - I
co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Co mam tu robić?
Przecież nikogo tu nie ma...
- Jeszcze moja droga... I na tym
właśnie będzie polegało twoje zadanie. Będziesz przyprowadzać
do mnie każdą istotę nadprzyrodzoną jaką napotkasz na swojej
drodze.
- Każdą? Po co?! - przełknęłam
głośno ślinę, od razu pomyślałam o Lily.
- Twoja siostra mnie nie interesuje, bo
na pewno o to Ci chodzi. - kierowaliśmy się już do wyjścia z
podziemnej części hotelu. - Jednak moim warunkiem jest jedna osoba
w tygodniu.
- Co do cholery?! I liczysz na to, że
będę to robić z własnej woli? - prychnęłam i odsunęłam się
od niego.
- Albo to, albo Twój chłoptaś
znów straci trochę krwi. W ostateczności po raz kolejny będę
musiał Cię zahipnotyzować, co nie jest takie proste. - spojrzał
mi prosto w oczy i przybliżył się do mnie. Odwróciłam
wzrok w drugą stronę. Teraz wszystko poskładało mi się w jedną
całość, a ta dziwna układanka nabrała sensu. Byłam taka dziwna
bo to Will wywierał na mnie wpływ.
Zacisnęłam ręce w pięści i już
chciałam wymierzyć mu cios, gdy on bez problemu złapał mnie za
dłoń i ścisnął ją w swojej. Zawyłam z bólu, czułam jak
miażdży mi kości.
- I po co tyle złości, ma
chérie... - wolną dłonią
chwycił moją twarz pod brodę i zmusił mnie bym spojrzała mu w
oczy.
- To
Ty zaniosłeś mnie dziś w nocy do domu. - wyrwałam dłoń z jego
uścisku, próbowałam się nie rozpłakać. On tylko się
uśmiechnął i przybliżył się jeszcze mocniej.
-
Jesteś taka wyjątkowa. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy jak
bardzo...
Zamknęłam
oczy, a on ucałował mnie w czoło. Gdy zorientowałam się co
właśnie się stało, Willa już nie było, a ja skupiając się
głównie na wyleczeniu dłoni udałam się do auta. Jedyne co
w tym momencie przyszło mi do głowy to by udać się do warsztatu z
nadzieją, że John ma coś do roboty i będę mogła mu pomóc
na jego zmianie.
Zdziwiłam
Johna swoją obecnością.
-
Przecież zawsze masz wolne w soboty. - akurat spotkałam go przed
warsztatem, miał przerwę na kawę.
- No
tak, ale wiesz, pomyślałam, że może ci pomogę... - zrobiłam do
niego maślane oczy, niczym szczeniak, który prosi swojego
pana o smakołyk.
- No
dobrze, akurat dziś rano przyjechał jakiś chłopak z czymś co na
pewno Ci się spodoba.
- Więc
chodźmy, chcę zobaczyć co my tam mamy. - klasnęłam w dłonie
podekscytowana i nie czekając dłużej weszłam do środka. To co
zobaczyłam sprawiło, że aż dostałam gęsiej skórki. Czarny
Chevrolet Impala z 1967 roku. - Więc co z nim nie tak? - spytałam
Johna, który wszedł za mną do warsztatu. - Chłodnica do
wymiany i kilka drobnych usterek, z którymi już się prawie
uporałem, ale na oryginalną chłodnicę trzeba jednak poczekać do
wtorku.
- No
tak, ciężko teraz jeśli chodzi o części do starych aut. -
odparłam nie odrywając wzroku od pojazdu, był piękny i jakoś tak
dziwnie mi znajomy. Obeszłam go dookoła, a w oczy rzuciło mi się
kilka drobnych zarysowań i przednie wycieraczki do wymiany.
Otworzyłam
drzwi i usiadłam za kierownicą. Prawie tak samo wygodnie jak w moim
Cadillacu, do tego ten znajomy zapach... Skąd ja go znam? Zanim
zdążyłam się nad tym dokładnie zastanowić do moich wyczulonych
uszu dobiegł tak dobrze znany mi głos.
- I
jak tam mają się sprawy, szefie? - charakterystyczny, słodki,
francuski akcent i ta wesołość w głosie. Nie, to nie może być
prawda.
-
Dobrze, jednak na chłodnicę musi pan poczekać do wtorku. Poza tym
jeśli pan pozwoli resztę usterek naprawi Camille.
-
Jasne, wierzę w to, że jest tak świetna jak pan.
- O
tak, jeśli chce ją pan poznać, właśnie kręci się przy pana
samochodzie.
-
Oczywiście, szefie.
Gdy
usłyszałam, że rozmowa dobiegła końca spanikowałam i nie
wiedziałam co mam zrobić. Modliłam się w duchu żeby to była
pomyłka, że to wszystko to jakiś dziwny zbieg okoliczności.
Przecież nie może być tak, że najpierw Will rujnuje mi życie, a
teraz to. Zacisnęłam zęby i postanowiłam sprawdzić czy życie
faktycznie aż tak bardzo ze mnie zadrwiło. Wyszłam z auta i o mało
co nie wpadłam na zielonookiego blondyna, który stał przede
mną. Ba, żeby to był jakiś tam zwykły zielonooki blondyn, on był
mój... Znaczy się kiedyś.
-
Charlie. - powiedziałam zbyt wesołym tonem.
-
Camille. - dotknął dłonią mojego policzka, a ja zamknęłam oczy.
Poczułam się jakbym była w domu. We Francji. Jakby to wszystko co
stało się w tym czasie w ogóle nie miało miejsca, jakby moi
rodzice nie umarli, jakbym nigdy nie wyjechała i jakbym nigdy nie
zostawiła Charliego.
-
Wypiękniałaś. - jego głos dosłownie roztapiał moje zmarznięte
od dłuższego czasu serce. Camille wróć!
-
Dzięki. - powiedziałam budząc się niczym ze snu. Odsunęłam od
siebie jego dłoń i posłałam mu lekki uśmiech. - Jak długo
zajęło ci szukanie mnie? - spytałam omijając go zręcznie, w
międzyczasie otworzyłam przednią maskę samochodu. Zajrzałam pod
nią.
-
Szukałem cię odkąd wyjechałaś.
- No,
to całkiem sporo czasu minęło. - odparłam udając
niezainteresowaną.
- Za
miesiąc będzie 5 lat. - podszedł do mnie i oplótł mnie
dłońmi w pasie, odciągnął mnie od auta. - Tak doskonale się
ukryłyście. W waszej firmie cały czas mnie spławiali, nie chcieli
nic powiedzieć. Rozpocząłem więc poszukiwania na własną rękę.
Camille, objechałem cały świat by cię znaleźć. - mówił
to patrząc mi prosto w oczy i wiedziałam, że w tym momencie mnie
ma. Całą. I może ze mną zrobić co chce. Chrzanić Nathana i to
co było między nami, przecież wymazałam jego wspomnienia. Jeśli
ktoś na tym ucierpi to tylko ja, nie on.
Chciało
mi się płakać, bo to co usłyszałam było najpiękniejszą rzeczą
jaką ktoś kiedykolwiek mi powiedział. Szukał mnie tak długo i
nie przestał. A co ważniejsze udowodnił, że nie przestał mnie
kochać.
Moje
ręce sprawnie powędrowały w górę, po jego skórzanej
kurce. Zawsze mieliśmy podobny gust jeśli chodzi o ubrania, tak
samo było tym razem. Byliśmy jak swoje lustrzane odbicia. Chwyciłam
za biały podkoszulek, który miał na sobie przyciągając go
jeszcze bliżej. Wiedziałam, że John nas nie widzi bo znajduje się
w biurze, mogliśmy więc spokojnie zatracić się w sobie.
Gdy
nasze usta się spotkały odpłynęłam, ale nie było mi dane zbyt
długo trwać w zapomnieniu, bo z przerażeniem stwierdziłam, że
serce Charliego nie bije. Kurwa. Dosłownie. Nie. Bije.
Odskoczyłam
od niego w wampirzym tempie, co go bardzo zaskoczyło, jednak nie
pozostał mi dłużny i ułamek sekundy później znalazł się
przy moim boku.
-
Charlie, od kiedy do cholery jasnej, jesteś wampirem?!
-
Obiecałem sobie, że będę cię szukał... wiecznie. Dlatego
podjąłem taką, a nie inną decyzję zaraz po tym jak odeszłaś.
Przemiana nie była zbyt trudna, jakiś koleś mi w tym pomógł.
W sumie sam zaproponował. - mówił to i próbował
chwycić mnie za dłonie, jednak byłam szybsza i umknęłam mu.
- Jaki
koleś? - spytałam i założyłam ręce na biodrach.
-
Jakiś Will. - wzruszył obojętnie ramionami.
-
Kurwa mać. - zaklęłam pod nosem i uderzyłam dłonią w metalowy
blat, który znajdował się tuż za mną. Zrobiłam w nim
gigantyczną dziurę.
-
Camille! - wrzasnął przerażony Charlie.
- No i
po co jeszcze zwracasz na siebie moją uwagę, idioto?! -
zaatakowałam go instynktownie, zanim do mojego umysłu dotarło to
co robię. Tą samą dłonią, którą dziś zmiażdżył Will
i którą zniszczyłam stół pchnęłam swojego byłego
chłopaka na ścianę i wbiłam palce w jego klatkę piersiową.
Wytrzeszczył oczy, a z jego ust pociekła stróżka krwi.
Wbiłam dłoń mocniej, przebiłam się przez żebra po czym poczułam
pod palcami jego martwe serce.
-
Czujesz to? - wysyczałam mu do ucha. Moje kły były wysunięte, pod
oczami pojawiły się sińce. - Znów z łatwością mogę
wyrwać ci serce i to dosłownie. Chcesz się przekonać jakie to
uczucie gdy ktoś wyszarpuje ci je z klatki piersiowej? - muskałam
kłami jego ucho. Przed oczami miałam tamtą noc, gdy ktoś
zamordował mnie, moją siostrę i rodziców. A przynajmniej
myślał, że zamordował. Bo ze mną i Lily mu się nie udało.
Charlie
pokręcił przecząco głową. - Tak właśnie myślałam. - po tych
słowach wyjęłam dłoń z jego ciała, a on upadł na podłogę.
Przykucnęłam i wytarłam dłoń w jego i tak zniszczony już
podkoszulek.
- Choć
baranie, muszę cię teraz ukryć. Nawet nie wiesz, że wydałeś na
siebie wyrok. I nie chodzi tu o mnie, nie mam zamiaru robić ci
więcej krzywdy.
Pomogłam
mu wstać i bez słowa wyszliśmy z warsztatu.
- Lily
mamy gościa. - krzyknęłam w progu, zamknęłam za sobą drzwi na
klucz. Wiedziałam, że to nie pomoże i potrzebne jest inne
rozwiązanie. Ale co mogłam lepszego zrobić? Przez tydzień może
coś wykombinuję jeśli nie, będę musiała wydać Charlie'go
Will'owi, a tego naprawdę bym nie chciała. Chociaż myślę, że
Charlie to część szalonego planu przerażającego pana W.
-
Jakiego gościa... - moja siostra wyłoniła się w szlafroku i
turbanie na włosach. - O w mordę, Charlie. - zmierzyła go
wzrokiem. Nie wiem czy bardziej zadziwiające było dla niej iż to
on czy to, że jest cały zakrwawiony.
-
Cześć Lily. - odpowiedział jej lekko zmieszany. Nie wiem jak on po
tym co mu zrobiłam był w stanie mi zaufać i dać się zaciągnąć
do domu.
-
Musimy porozmawiać i to poważnie. - po tych słowach udaliśmy się
do kuchni, a ja wreszcie się otworzyłam i opowiedziałam im
wszystko od samego początku.
~*~
Cześć! Rozdział jeszcze cieplutki bo cały pisany dzisiaj. Święta to taki czas, gdzie wena aż się ze mnie wylewa więc no, jak mogłabym z tego nie skorzystać?! :D Mam nadzieję, że się wam spodoba no i co lepsze jest nieco dłuższy niż inne. Poza tym mam zamiar zaktualizować zakładkę 'Bohaterowie', pomyślałam sobie, że chcecie zobaczyć jak wygląda John. ;)
Dziękuję bardzo za uwagę, liczę na te kilka szczerych opinii pod rozdziałem. <3 Ps. Kolejny rozdział pojawi się w maju po mojej maturze. Trzymajcie za mnie kciuki!