niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 6.

            Wszedł bezszelestnie na taras, rozglądając się jedynie czy nikt go nie obserwuje. W końcu nie tylko on pragnie tej dziewczyny do tego stopnia, że aż boli.
Spała mocno zwinięta w kulkę, a jej kruczoczarne loki swobodnie opadały na jej drobną twarz. I kto by pomyślał, że w tym drobnym ciele kryje się tak wiele mocy i siły?
            Delikatnie wziął ją w ramiona pozwalając by jej głowa opadła na jego pierś. Przeszył go dreszcz jednak z kamienną twarzą wszedł do domu i udał się prosto do jej sypialni. Ułożył ją w łóżku i okrył dokładnie kołdrą po czym złożył czuły pocałunek na jej czole.
- Widzimy się już za kilka godzin, Camille. - wyszeptał, a dziewczyna automatycznie otworzyła oczy. On zdążył poprawić swój garnitur i odejść zanim ona zorientowała się co właśnie się stało. Przewróciła się na drugi bok i znów zapadła w sen.

            O godzinie 7:30 budzik zadał parszywy ból mojej głowie, szlag by to trafił - dziś sobota. Niechętnie zwlekłam się z łóżka i oddałam się porannej rutynie. Dzisiejszego dnia postawiłam na jasnoniebieskie obcisłe jeansy, białą bokserkę i czarną ramoneskę. Wszystko to przełamałam krwistoczerwoną apaszką, a na nogi wcisnęłam białe trampki. Zadbałam również o idealne wymalowanie rzęs i kresek na górnej powiece, nie zabrakło również dużo mocniejszego podkręcenia moich rozpuszczonych włosów. Zadowolona z tego jak wyglądam zbiegłam na dół. Stwierdziłam, że mam ochotę na malinowo – żurawinową herbatę, więc udałam się do kuchni. Zastałam tam Lily pichcącą sobie jajecznicę.
            - Wow, wyglądasz co najmniej jakbyś szła na randkę. Czyżby Nathan? - odwróciła głowę w moją stronę i uniosła badawczo jedną brew.
- Nie, nie Nathan. - przełknęłam ślinę wracając wspomnieniami do wczorajszego dnia. Może wieczorem opowiem o wszystkim siostrze. - Idę dziś do hotelu, nie pamiętasz? - odparłam wlewając wodę do czajnika. Postawiłam go na płycie indukcyjnej.
- No tak. - Lily usiadła ze swoim śniadaniem przy kuchennym blacie. Chwilę później dołączyłam do niej z kubkiem swojej ulubionej herbaty. Zatonęłam w myślach.
- Pijesz ją tylko po tym jak się pożywisz. - ton Lily brzmiał nieco oskarżycielsko jednak postanowiłam to zignorować. Przecież nie muszę jej mówić o każdym razie kiedy się pożywiam.
- Całkiem możliwe. - wzruszyłam lekko ramionami i wzięłam duży łyk z kubka. Sparzyłam sobie język. Proces gojenia jednak rozpoczął się w mgnieniu oka więc ból zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Camille, nie zrozum mnie źle, ale ostatnio strasznie dziwnie się zachowujesz. Jesteś strasznie zakręcona, do tego dużo sypiasz, a przecież wampiry nie sypiają dużo. Może by mnie to nie dziwiło, ale już trochę czasu minęło od naszej przemiany i wiem jak jest z tobą, a jak jest ze mną... No i co najważniejsze nie mówisz mi wszystkiego. - patrzyła na mnie z troską. Zwróciłam uwagę na to, że zafarbowała odrosty. Musiała to zrobić wieczorem.
- Nie wierzę, użyłaś słowa „wampir” i „przemiana” w jednym zdaniu! Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?! - spytałam z rozbawieniem. Automatycznie zostałam spiorunowana wzrokiem. - Camille proszę cię bądź poważna i nie zmieniaj tematu!
- Ależ ja jestem w stu procentach poważna. - nie odrywając wzroku od swojej siostry wypiłam całą zawartość kubka.
- I widzisz jak zwykle nie można z Tobą porozmawiać.
- Jak zwykle? - założyłam ręce na biodrach. - Za każdym razem jak to ja próbuję z tobą pogadać to Ty nie masz czasu, albo po prostu mnie olewasz. Tak jak było wczoraj, były dziewczyny to ja już nie potrzebna, a to był właśnie moment, w którym chciałam z Tobą pogadać o wszystkim. Z naciskiem na WSZYSTKIM, Lily. - odwróciłam się do niej plecami i ruszyłam do wyjścia.
- Camille! - siostra zerwała się za mną.
- Och, daruj sobie. - powiedziałam obojętnym tonem i już miałam wychodzić z domu gdy coś mi się przypomniało. - A tak właściwie to jakim cudem dałaś radę w nocy, bez obudzenia zataszczyć mnie do pokoju? Wystarczyło mnie przecież ob...
- Co? - przerwała mi, na jej twarzy malowało się zdziwienie. - Nigdzie cię nie zanosiłam, Camille. Coś musiało ci się przywidzieć.
Spojrzałam na nią zdumiona.
- Dobra nieważne, zapomnij o tym. - machnęłam dłonią. - Myślę, że wrócę wieczorem więc jak będziesz chciała, wtedy możemy pogadać. - po tych słowach wyszłam z domu. Coś tu jest bardzo nie tak i dowiem się co.

            Wysiadłam z wozu i pewnym krokiem ruszyłam w stronę hotelu Dowell. Przy samych drzwiach czekał na mnie Will.
- Camille Rosemarie Violin, jak zwykle piękna i punktualna. - zmierzył mnie wzrokiem. - No... Chociaż zamieniłbym te trampki na szpilki. - w jego głosie wyczuwałam rozbawienie.
            Ogólnie sama obecność Willa przyprawiała mnie o ciarki. Zupełnie zapomniałam jaki jest władczy i szczerze twierdzę, że pochodzi z rodziny królewskiej. Ma coś takiego w sobie...
- Mogę prosić? - spytał i podał mi ramię w szarmancki sposób. Przewróciłam teatralnie oczami i bez zbędnych sprzeciwów złapałam się go. - Trzeba cię oprowadzić.
- Kiedy ja doskonale znam ten hotel.
- Znasz tylko tę część, którą znają ludzie. - po tych słowach szczęka po prostu mi opadła. Dlaczego wcześniej w ogóle nie pomyślałam o tym, że skoro Will jest tutaj to mogą tu być też inne wampiry? Idiotka ze mnie.
            Zeszliśmy na dół, początkowo byłam pewna, że idziemy do piwnicy jednak moim oczom ukazał się kolejny hol, dużo większy niż ten poprzedni. Główny korytarz prowadził prosto do windy, co ciekawe winda nie jechała w górę tylko... w dół. Ciekawe czy pan Dowell ma o tym pojęcie? Przerażało mnie to, że odpowiedź nasunęła mi się od razu. Ojciec Grace i Katie jest zamieszany w coś bardzo, ale to bardzo złego. Nie mogłam się jednak teraz tym zamartwiać.
            Zapamiętywałam dokładnie wszystko to co Will mi pokazał, każde pomieszczenie gospodarcze, salę konferencyjną, pokoje dla gości... Wreszcie nie wytrzymałam. - I co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Co mam tu robić? Przecież nikogo tu nie ma...
- Jeszcze moja droga... I na tym właśnie będzie polegało twoje zadanie. Będziesz przyprowadzać do mnie każdą istotę nadprzyrodzoną jaką napotkasz na swojej drodze.
- Każdą? Po co?! - przełknęłam głośno ślinę, od razu pomyślałam o Lily.
- Twoja siostra mnie nie interesuje, bo na pewno o to Ci chodzi. - kierowaliśmy się już do wyjścia z podziemnej części hotelu. - Jednak moim warunkiem jest jedna osoba w tygodniu.
- Co do cholery?! I liczysz na to, że będę to robić z własnej woli? - prychnęłam i odsunęłam się od niego.
- Albo to, albo Twój chłoptaś znów straci trochę krwi. W ostateczności po raz kolejny będę musiał Cię zahipnotyzować, co nie jest takie proste. - spojrzał mi prosto w oczy i przybliżył się do mnie. Odwróciłam wzrok w drugą stronę. Teraz wszystko poskładało mi się w jedną całość, a ta dziwna układanka nabrała sensu. Byłam taka dziwna bo to Will wywierał na mnie wpływ.
            Zacisnęłam ręce w pięści i już chciałam wymierzyć mu cios, gdy on bez problemu złapał mnie za dłoń i ścisnął ją w swojej. Zawyłam z bólu, czułam jak miażdży mi kości.
- I po co tyle złości, ma chérie... - wolną dłonią chwycił moją twarz pod brodę i zmusił mnie bym spojrzała mu w oczy.
- To Ty zaniosłeś mnie dziś w nocy do domu. - wyrwałam dłoń z jego uścisku, próbowałam się nie rozpłakać. On tylko się uśmiechnął i przybliżył się jeszcze mocniej.
- Jesteś taka wyjątkowa. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy jak bardzo...
            Zamknęłam oczy, a on ucałował mnie w czoło. Gdy zorientowałam się co właśnie się stało, Willa już nie było, a ja skupiając się głównie na wyleczeniu dłoni udałam się do auta. Jedyne co w tym momencie przyszło mi do głowy to by udać się do warsztatu z nadzieją, że John ma coś do roboty i będę mogła mu pomóc na jego zmianie.

            Zdziwiłam Johna swoją obecnością.
- Przecież zawsze masz wolne w soboty. - akurat spotkałam go przed warsztatem, miał przerwę na kawę.
- No tak, ale wiesz, pomyślałam, że może ci pomogę... - zrobiłam do niego maślane oczy, niczym szczeniak, który prosi swojego pana o smakołyk.
- No dobrze, akurat dziś rano przyjechał jakiś chłopak z czymś co na pewno Ci się spodoba.
- Więc chodźmy, chcę zobaczyć co my tam mamy. - klasnęłam w dłonie podekscytowana i nie czekając dłużej weszłam do środka. To co zobaczyłam sprawiło, że aż dostałam gęsiej skórki. Czarny Chevrolet Impala z 1967 roku. - Więc co z nim nie tak? - spytałam Johna, który wszedł za mną do warsztatu. - Chłodnica do wymiany i kilka drobnych usterek, z którymi już się prawie uporałem, ale na oryginalną chłodnicę trzeba jednak poczekać do wtorku.
- No tak, ciężko teraz jeśli chodzi o części do starych aut. - odparłam nie odrywając wzroku od pojazdu, był piękny i jakoś tak dziwnie mi znajomy. Obeszłam go dookoła, a w oczy rzuciło mi się kilka drobnych zarysowań i przednie wycieraczki do wymiany.
            Otworzyłam drzwi i usiadłam za kierownicą. Prawie tak samo wygodnie jak w moim Cadillacu, do tego ten znajomy zapach... Skąd ja go znam? Zanim zdążyłam się nad tym dokładnie zastanowić do moich wyczulonych uszu dobiegł tak dobrze znany mi głos.
- I jak tam mają się sprawy, szefie? - charakterystyczny, słodki, francuski akcent i ta wesołość w głosie. Nie, to nie może być prawda.
- Dobrze, jednak na chłodnicę musi pan poczekać do wtorku. Poza tym jeśli pan pozwoli resztę usterek naprawi Camille.
- Jasne, wierzę w to, że jest tak świetna jak pan.
- O tak, jeśli chce ją pan poznać, właśnie kręci się przy pana samochodzie.
- Oczywiście, szefie.
            Gdy usłyszałam, że rozmowa dobiegła końca spanikowałam i nie wiedziałam co mam zrobić. Modliłam się w duchu żeby to była pomyłka, że to wszystko to jakiś dziwny zbieg okoliczności. Przecież nie może być tak, że najpierw Will rujnuje mi życie, a teraz to. Zacisnęłam zęby i postanowiłam sprawdzić czy życie faktycznie aż tak bardzo ze mnie zadrwiło. Wyszłam z auta i o mało co nie wpadłam na zielonookiego blondyna, który stał przede mną. Ba, żeby to był jakiś tam zwykły zielonooki blondyn, on był mój... Znaczy się kiedyś.
- Charlie. - powiedziałam zbyt wesołym tonem.
- Camille. - dotknął dłonią mojego policzka, a ja zamknęłam oczy. Poczułam się jakbym była w domu. We Francji. Jakby to wszystko co stało się w tym czasie w ogóle nie miało miejsca, jakby moi rodzice nie umarli, jakbym nigdy nie wyjechała i jakbym nigdy nie zostawiła Charliego.
- Wypiękniałaś. - jego głos dosłownie roztapiał moje zmarznięte od dłuższego czasu serce. Camille wróć!
- Dzięki. - powiedziałam budząc się niczym ze snu. Odsunęłam od siebie jego dłoń i posłałam mu lekki uśmiech. - Jak długo zajęło ci szukanie mnie? - spytałam omijając go zręcznie, w międzyczasie otworzyłam przednią maskę samochodu. Zajrzałam pod nią.
- Szukałem cię odkąd wyjechałaś.
- No, to całkiem sporo czasu minęło. - odparłam udając niezainteresowaną.
- Za miesiąc będzie 5 lat. - podszedł do mnie i oplótł mnie dłońmi w pasie, odciągnął mnie od auta. - Tak doskonale się ukryłyście. W waszej firmie cały czas mnie spławiali, nie chcieli nic powiedzieć. Rozpocząłem więc poszukiwania na własną rękę. Camille, objechałem cały świat by cię znaleźć. - mówił to patrząc mi prosto w oczy i wiedziałam, że w tym momencie mnie ma. Całą. I może ze mną zrobić co chce. Chrzanić Nathana i to co było między nami, przecież wymazałam jego wspomnienia. Jeśli ktoś na tym ucierpi to tylko ja, nie on.
            Chciało mi się płakać, bo to co usłyszałam było najpiękniejszą rzeczą jaką ktoś kiedykolwiek mi powiedział. Szukał mnie tak długo i nie przestał. A co ważniejsze udowodnił, że nie przestał mnie kochać.
Moje ręce sprawnie powędrowały w górę, po jego skórzanej kurce. Zawsze mieliśmy podobny gust jeśli chodzi o ubrania, tak samo było tym razem. Byliśmy jak swoje lustrzane odbicia. Chwyciłam za biały podkoszulek, który miał na sobie przyciągając go jeszcze bliżej. Wiedziałam, że John nas nie widzi bo znajduje się w biurze, mogliśmy więc spokojnie zatracić się w sobie.
Gdy nasze usta się spotkały odpłynęłam, ale nie było mi dane zbyt długo trwać w zapomnieniu, bo z przerażeniem stwierdziłam, że serce Charliego nie bije. Kurwa. Dosłownie. Nie. Bije.
            Odskoczyłam od niego w wampirzym tempie, co go bardzo zaskoczyło, jednak nie pozostał mi dłużny i ułamek sekundy później znalazł się przy moim boku.
- Charlie, od kiedy do cholery jasnej, jesteś wampirem?!
- Obiecałem sobie, że będę cię szukał... wiecznie. Dlatego podjąłem taką, a nie inną decyzję zaraz po tym jak odeszłaś. Przemiana nie była zbyt trudna, jakiś koleś mi w tym pomógł. W sumie sam zaproponował. - mówił to i próbował chwycić mnie za dłonie, jednak byłam szybsza i umknęłam mu.
- Jaki koleś? - spytałam i założyłam ręce na biodrach.
- Jakiś Will. - wzruszył obojętnie ramionami.
- Kurwa mać. - zaklęłam pod nosem i uderzyłam dłonią w metalowy blat, który znajdował się tuż za mną. Zrobiłam w nim gigantyczną dziurę.
- Camille! - wrzasnął przerażony Charlie.
- No i po co jeszcze zwracasz na siebie moją uwagę, idioto?! - zaatakowałam go instynktownie, zanim do mojego umysłu dotarło to co robię. Tą samą dłonią, którą dziś zmiażdżył Will i którą zniszczyłam stół pchnęłam swojego byłego chłopaka na ścianę i wbiłam palce w jego klatkę piersiową. Wytrzeszczył oczy, a z jego ust pociekła stróżka krwi. Wbiłam dłoń mocniej, przebiłam się przez żebra po czym poczułam pod palcami jego martwe serce.
- Czujesz to? - wysyczałam mu do ucha. Moje kły były wysunięte, pod oczami pojawiły się sińce. - Znów z łatwością mogę wyrwać ci serce i to dosłownie. Chcesz się przekonać jakie to uczucie gdy ktoś wyszarpuje ci je z klatki piersiowej? - muskałam kłami jego ucho. Przed oczami miałam tamtą noc, gdy ktoś zamordował mnie, moją siostrę i rodziców. A przynajmniej myślał, że zamordował. Bo ze mną i Lily mu się nie udało.
            Charlie pokręcił przecząco głową. - Tak właśnie myślałam. - po tych słowach wyjęłam dłoń z jego ciała, a on upadł na podłogę. Przykucnęłam i wytarłam dłoń w jego i tak zniszczony już podkoszulek.
- Choć baranie, muszę cię teraz ukryć. Nawet nie wiesz, że wydałeś na siebie wyrok. I nie chodzi tu o mnie, nie mam zamiaru robić ci więcej krzywdy.
Pomogłam mu wstać i bez słowa wyszliśmy z warsztatu.

            - Lily mamy gościa. - krzyknęłam w progu, zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Wiedziałam, że to nie pomoże i potrzebne jest inne rozwiązanie. Ale co mogłam lepszego zrobić? Przez tydzień może coś wykombinuję jeśli nie, będę musiała wydać Charlie'go Will'owi, a tego naprawdę bym nie chciała. Chociaż myślę, że Charlie to część szalonego planu przerażającego pana W.
- Jakiego gościa... - moja siostra wyłoniła się w szlafroku i turbanie na włosach. - O w mordę, Charlie. - zmierzyła go wzrokiem. Nie wiem czy bardziej zadziwiające było dla niej iż to on czy to, że jest cały zakrwawiony.
- Cześć Lily. - odpowiedział jej lekko zmieszany. Nie wiem jak on po tym co mu zrobiłam był w stanie mi zaufać i dać się zaciągnąć do domu.
- Musimy porozmawiać i to poważnie. - po tych słowach udaliśmy się do kuchni, a ja wreszcie się otworzyłam i opowiedziałam im wszystko od samego początku. 


 ~*~
Cześć! Rozdział jeszcze cieplutki bo cały pisany dzisiaj. Święta to taki czas, gdzie wena aż się ze mnie wylewa więc no, jak mogłabym z tego nie skorzystać?! :D Mam nadzieję, że się wam spodoba no i co lepsze jest nieco dłuższy niż inne. Poza tym mam zamiar zaktualizować zakładkę 'Bohaterowie', pomyślałam sobie, że chcecie zobaczyć jak wygląda John. ;)
Dziękuję bardzo za uwagę, liczę na te kilka szczerych opinii pod rozdziałem. <3 Ps. Kolejny rozdział pojawi się w maju po mojej maturze. Trzymajcie za mnie kciuki!